Harmonia walczy o każdy metr. Ustawa krajobrazowa po trzech latach
Przewiń do artykułu
Menu

Mija właśnie 3,5 roku od wejścia w życie ustawy krajobrazowej, która miała pomóc samorządom walczyć z chaosem reklamowym, banerami i billboardami na każdym kroku, szpetnymi płachtami zasłaniającymi elewacje kamienic, telebimami itd. Jak jest w Polsce pod tym względem? Czy ustawa coś zmieniła?

„Każdy sobie rzepkę skrobie, tak budując dom, jak i stawiając reklamowy billboard, tablicę, tabliczkę, plakietkę, szyld, szyldzik, albo tylko niewielką strzałkę. Wszystko to tworzy tygiel, w którym o pierwsze miejsce walczą zły gust z kiczem, a do tego dołącza się arogancja wobec wszystkich i wszystkiego, które moje nie jest.”

Tak pisałam bodaj 4 lata temu, gdy z inicjatywy ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego polski parlament wreszcie uchwalił tzw. ustawę krajobrazową. Akt prawny, na który z nadzieją czekali wszyscy ci, którzy na chaos wizualny w przestrzeni publicznej (albo wspólnej, jak kto woli) patrzyć już nie mogli.

Cały tekst „Dobre widoki na horyzoncie” znajdziecie TUTAJ.

Teraz postanowiłam sprawdzić, czy byłam, podobnie jak wielu moich rodaków, naiwna w swych nadziejach i oczekiwaniach pozytywnej zmiany.


Co ustawa miała nam załatwić?

Od 11 września 2015 r. obowiązują przepisy mające położyć kres szpetocie reklam wszelkiej maści, których bez liku tak w wielkich miastach, jak i najmniejszych miasteczkach.

Jakie zapisy zawiera ustawa?

  • precyzuje pojęcie reklamy, szyldu, krajobrazu, krajobrazu kulturowego, krajobrazu priorytetowego, bo wcześniej obowiązywała tu kompletna wolna amerykanka;
  • upoważnia samorządy do uchwalenia lokalnego kodeksu reklamowego (tzw. uchwały krajobrazowe, określające rodzaj i miejsca reklamowania się albo reklamowania kogoś);
  • wprowadza kary finansowe za nielegalnie umieszczone w przestrzeni publicznej reklamy;
  • umożliwia pobieranie przez samorządy stawek od umieszczonych na ich terytoriach reklam, według stawek lokalnych.

Sama radość chciałoby się powiedzieć. Tyle tylko, że w tym miejscu, zaraz po kropce, pojawiają się tzw. realia. I tu radość szybko znika.


Ciechanów rządzi

Samorządy dostały więc do ręki oręż w walce z reklamowymi koszmarkami, jak Polska długa i szeroka. No i?

Absolutnym prymusem był mały Ciechanów. W maju 2016 r. stał się on pierwszym miastem, w którym zaczęła obowiązywać wydana na podstawie ustawy uchwała krajobrazowa. Wyznacza ona miejsca, w których reklamy mogą się pojawiać i określa warunki, jakim muszą odpowiadać.

Dla przykładu, zabrania instalowania ich na zabytkach, w strefie do 20 m od pomników przyrody, na terenach cmentarzy i ich ogrodzeniach, a także wzdłuż ulic w taki sposób, który zakłóca odczytanie znaków drogowych lub ogranicza widoczność kamer monitoringu miejskiego. Reklam nie można instalować na drzewach, a także w alejach, które tworzą.

Miejscy przedsiębiorcy, właściciele domów oraz firmy będące właścicielami nośników reklamowych dostały rok na dostosowanie się do nowych przepisów. I się dostosowały.


W Nowym Sączu walczą

Samorządowcy tego miasta przyjęli uchwałę krajobrazową w połowie 2017 r. i zdecydowali się na 12 miesięcy karencji (dotyczy centrum, peryferia mają czas do 2020 r.) dla tych, którzy mają się dostosować. W połowie 2018 r. w centrum miasta i ulicach dochodzących do rynku jak bałagan wizualny był, tak i pozostał.

Władze miasta zapowiedziały kary administracyjne za brak dostosowania się do obowiązujących przepisów. Efekt?

„Widoczne zmiany w wyglądzie kamienic można zauważyć na obszarze zabytkowego centrum miasta. W Nowym Sączu z budynków znikają szyldy, które są sprzeczne z uchwałą, ale także reklamy umieszczane na przeszkleniach okien i drzwi. Ma to uporządkować reklamowy chaos w centrum miasta. Przedsiębiorcy, którzy nie zastosują się do uchwały zapłacą karę.” - donosi „Gazeta Krakowska” w tekście z 1 marca 2019 r.


A jak w dużych miastach?

Mniejsze miasta z mozołem, bo z mozołem, zmagając się z tzw. oporem materii, czyli niechęcią firm reklamowych, przedsiębiorcami, a nawet właścicielami prywatnych płotów wokół posesji, powoli dają radę. Nie są to spektakularne zmiany, bo tych trudno oczekiwać (ustawa krajobrazowa, a za nią lokalne uchwały, uderzają w doraźne interesy wielu osób i grup), ale rzucające się w oczy efekty zobaczymy najpewniej za 2-3 lata.

A jak, i czy w ogóle ustawa krajobrazowa uruchomiła władze samorządowe w dużych miastach, gdzie reklamowy chaos może przestraszyć niejednego śmiałka, który ma jeszcze odwagę się temu przyglądać?

Trzeba stwierdzić, że w dużych ośrodkach miejskich rodzenie się i dojrzewanie uchwał krajobrazowych idzie zdecydowanie bardziej opornie, niż w mniejszych miastach.

Spójrzcie na ten wykres, przygotowany po trzech miesiącach od rozpoczęcia nowej kadencji samorządu, w lutym 2019 r.

 

Źródło grafiki: http://jetline.pl/aktualnosci/uchwaly-krajobrazowe-miastach-g8-miesiace-rozpoczeciu-nowej-kadencji-samorzadu

 

Jak widać, zarówno w okienku „okres dostosowania”, jak i w okienku „obowiązywanie uchwały po okresie dostosowania” widnieją puste pola.

Co się dzieje? Wojewodowie zaskarżają uchwały do sądu administracyjnego (Łódź), najbardziej zainteresowane strony, a więc przedsiębiorcy i właściciele nośników zgłaszają do projektów uchwał tysiące uwag (w Warszawie ponad 3.000, wg tego samego szablonu udostępnionego w mediach społecznościowych), radni się konsultują, zbierają i zebrać nie mogą. I tak się to kręci.


Skąd ta opieszałość?

Dlaczego losy uchwał krajobrazowych w dużych miastach tak się ślimaczą? Wyjaśnia to zgrabnie dr Wojciech Jarczewski – dyr. Instytutu Rozwoju Miast, który w rozmowie z www.portalsamorzadowy.pl mówi:

„Implementacja ustawy jest trudna i widać, że samorządy trochę się tego obawiają. (…) Owa trudność wynika z możliwości naruszenia interesów wielu podmiotów, funkcjonujących na rynku reklamy, ale też uderzenia w osoby, które udostępniają swoje nieruchomości pod reklamowe nośniki. Mówiąc wprost, można narobić sobie wielu wrogów, a niekoniecznie osiągnąć efekt w skali „makro”, bo – o czym trzeba pamiętać – realizacja ustawy jest dobrowolna. A to oznacza, że radni przyjmując dla swojej gminy uchwałę krajobrazową, nie mają żadnej pewności, że sąsiednia gmina zdecyduje się na podobny krok. Reklamowe koszmarki mogą się zatem przenieść za miedzę.”

Ja dodam od siebie, że najbardziej szwankuje nie tylko władza samorządowa, ale my - mieszkańcy miast dużych, średnich i małych, którzy godzimy się na reklamowy koszmar. Nie reagujemy, choć powinniśmy. Dlaczego? Bo w Polsce nadal przestrzeń publiczna znaczy przestrzeń niczyja. I można tam robić, co się żywnie komu podoba. Ładnie i harmonijnie ma być tylko we własnym domu.

Jakie taka postawa ma skutki wobec architektury, której z płotu czy z billboardu się nie zdejmie, jak paskudną reklamę, pisałam w tekście „Gargamele w przestrzeni”, który można znaleźć TUTAJ.

Tu leży pies pogrzebany. W naszym własnym swojskim tumiwisizmie. „Moja chata z kraja” - bierność, egoistyczne myślenie, zgoda na gwałt na krajobrazie w polskich głowach trzyma się dzielnie. Harmonia w przestrzeni publicznej walczy o każdy metr. Czy wygra? Tak sądzę.

Ustawa krajobrazowa uruchomiła proces, który już trwa i przyniesie pozytywne efekty. Dojrzewanie do postawy, wedle której przestrzeń wspólna jest także moją przestrzenią, wymaga czasu. Jeszcze będzie piękniej i normalniej w naszym kraju.

Ewa Grochowska

Źródła:

Grafika:

 
Planergia poleca:
Autor artykułu:
Planergia

Planergia to zespół doświadczonych konsultantów i analityków posiadających duże doświadczenie w pozyskiwaniu finansowania ze środków pomocowych UE oraz opracowywaniu dokumentów strategicznych. Kilkaset projektów o wartości ponad 1,5 mld zł to nasza wizytówka.

Planergia to także dopracowane eko-kampanie, akcje edukacyjne i informacyjne, które planujemy, organizujemy, realizujemy i skutecznie promujemy.

info@planergia.pl